Biegam, bo lubię. Biegam od kilku lat, chociaż ze sportem nie miałam wcześniej nic wspólnego, a w szkole w rankingu najbardziej znienawidzonych przedmiotów WF stał przed matematyką J
Początki, jak to zwykle bywa, były trudne, ale kiedy w 2018 roku pierwszy raz wystartowałam w biegu górskim na dystansie 43 km, poczułam, że tu jest moje miejsce. Od tego czasu systematycznie zwiększałam dystans, a wraz z kolejnymi kilometrami, rosła radość, satysfakcja i apetyt na jeszcze więcej.
Do pokonania Głównego Szlaku Beskidzkiego zainspirował mnie Roman Ficek, który w czerwcu tego roku przebiegł GSB bez suportu w czasie 107h25min. Pomyślałam „też tak chcę”. A gdy czegoś chcę, marzenie zmieniam w cel i dążę do jego realizacji. Początkowo myślałam o 2022 roku, ale z powodu przekładanych lub odwoływanych startów zdecydowałam się przyspieszyć termin wyzwania. Okres jesienny nie był najlepszym wyborem ze względu na pogodę, lało, gęste mgły i krótki dzień. Szlak był pusty. Gdy trzeciego dnia spotkałam na drodze dwie dziewczyny zmierzające w przeciwną stronę, byłam bardziej zdumiona niż widokiem UFO. Oczywiście na trasie pojawiali się inni biegacze, którzy chcieli wesprzeć mnie swoim towarzystwem na kilku, kilkunastu kilometrach. I jestem im za to ogromnie wdzięczna. Jednak przeważającą część z 500-set kilometrów pokonałam samotnie od czasu do czasu prowadząc dialog ze swoimi myślami w ciszy.
Moja wyprawa Głównym Szlakiem Beskidzkim wynikała z chęci pokonania nieosiągalnego do tej pory dystansu, poznania nieznanych dotychczas partii gór, a stała się niepowtarzalną wyprawą w głąb siebie, doskonałą okazją, by zmierzyć się ze swoimi słabościami, strachami i je pokonać. Przesunęłam swoje granice bólu, zmęczenia, granice niemożliwego.
Biegłam z plecakiem o wadze 4,5kg zabierając ze sobą tylko najbardziej niezbędne rzeczy. I to wystarczyło. Okazuje się, że do życia dużo więcej nie potrzeba. Największą wartością tego wyzwania byli ludzie, którzy pojawiali się na kolejnych etapach trasy, bezinteresownie oferując pomoc. Czasem wystarczała rozmowa, a czasem po prostu obecność drugiej osoby, gdy resztki sił przeznaczałam na walkę z bólem stóp o każdy następny krok.
Planowałam pokonać GSB w 130 godzin. Zajęło mi to 139h22min. Już czwartego dnia wiedziałam, że nie uda mi się zrealizować celu. Deszcz z niezrozumiałą dla mnie zawziętością padał bez przerwy, stopy więzione cały dzień w mokrych butach, do których niepostrzeżenie wkradały się drobiny piasku wywołując efekt papieru ściernego, każdego wieczora wyglądały coraz bardziej żałośnie… i boleśnie. Następnego dnia jednak wstawałam, zakładałam mokre buty i szłam dalej. Chyba nawet przez moment nie rozważałam zejścia z trasy. Walkę o czas zastąpiła walka o dotarcie do mety. Tę walkę wygrałam. I wiem, że stać mnie na więcej, wystarczy chcieć. A ja chcę 🙂