O swojej pasji i miłości do podróżowania rowerem opowiada marce HERLA Kaja Osikowska-Tasz.
-Skąd pomysł na tak odległą podróż…rowerem?
Cóż, jedni wolą piaszczyste plaże, inni wysokie góry, pierwsi drinki z palemką, drudzy wysiłek i kontakt z naturą, tańce do rana lub ciszę. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Himalaje zawsze miały dla mnie wyjątkowy urok. Kiedyś ktoś mnie zapytał: jakbyś mogła pojechać gdziekolwiek na świecie to co by to było za miejsce? Bez wahania odpowiedziałam: Nepal. Jest to magiczne miejsce: owiane legendami najwyższe szczyty na ziemi, ogromne, nietknięte zachodnią cywilizacją tereny, egzotyczna kultura. Postanowiłam tam pojechać.
-Czy długo przygotowywałaś się do eskapady?
Tu Cię zaskoczę… wcale! Cały wyjazd był dość spontaniczny! Kiedy dowiedziałam się, że mój przyjaciel, zakręcony na punkcie rowerów właściciel MTB Academy organizuje takie wyprawy, już wiedziałam: jadę. Oświadczyłam mojemu mężowi jakie mamy plany na jesień, ale on był sceptyczny. Właściwie do końca nie był przekonany, ale ja się uparłam. Pozałatwianie wszystkich spraw, przeorganizowanie pracy dużo nas kosztowało. Właściwie do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy czy się uda, czy pojedziemy. Pakowaliśmy się w noc przed wylotem. Oczywiście nie jesteśmy żółtodziobami. Mieszkamy w Zakopanem, spędzamy dużo czasu w górach, zwłaszcza zimą, jesteśmy aktywni fizycznie, mamy odpowiednie ubrania, sprzęt. No i kochamy rowery.
– Jak się podróżuje rowerem?
Podróżowanie na rowerze okazało się fenomenalnym sposobem poznawania pięknych, otwartych ludzi i ich odmiennej kultury. Nie oddzielała nas szyba samochodu, nie można się było ukryć na tylnym siedzeniu autobusu. Cały czas obcuje się z miejscem, z przestrzenią, z klimatem, przyrodą. Tak naprawdę, z bliska czuliśmy zapachy roślin, słyszeliśmy krzyki małp, grzaliśmy się w południowych promieniach. Oczywiście również marzliśmy po zachodzie słońca i przemaczaliśmy buty przejeżdżając przez rzeki, bo nie była to przecież przejażdżka po parku. Równocześnie nie ograniczało nas wolne tempo marszu. Mogliśmy zobaczyć w ciągu dnia dużo więcej, gdyż poruszaliśmy się szybciej.
-Jak wygląda życie „codzienne” w trakcie takiej przygody?
Było nas w sumie ośmioro. Każdego dnia pokonywaliśmy kolejny, zaplanowany odcinek trasy. Startowaliśmy z kolorowego, tłocznego Katmandu, finałem podróży było zdobycie przełęczy Thorung Pass (5416 m n. p. m.) 300 km rowerowej wyrypy przez zmieniające się, absolutnie magiczne światy: małe wioseczki ukryte wśród bananowej dżungli, malownicze pola tarasowe, majestatyczne wodospady , wiszące mosty, łopoczące na wietrze flagi modlitewne, świątynie i himalajskie szczyty. Po każdym dniu zatrzymywaliśmy się w surowych, ale bardzo gościnnych guesthousach. Spędzaliśmy z chłopakami długie wieczory we wspólnej przestrzeni z Nepalczykami przy palącej się kozie i pysznym jedzeniu.
-Jak dbała Pani o swoją skórę w trakcie wyprawy? Wysokości, surowy klimat, ograniczony dostęp do środków higieny musiał sporo utrudniać…
Rzeczywiście nie było łatwo. Przez większość czasu podróżowaliśmy tylko z lekkimi plecakami, pojawiał się więc dylemat: co spakować? Ręcznik czy koszulkę na przebranie? Dodatkową kurtkę czy szampon? Balsam do ciała czy jeszcze jeden obiektyw? Nepalczycy żyją bardzo prosto. Warunki sanitarne są, hmm, skromne. Ciepła woda zdarzała się nieczęsto, a w wyższych partiach po zachodzie słońca woda w rurach po prostu zamarzała. W ostatnim obozie był tylko jeden kran z ciurkającą wodą na środku placu. Płyn micelarny okazał się bezcenny. Oczywiście nie rozstawałam się z nawilżającym kremem z wysokim filtrem i okularami przeciwsłonecznymi. Wyżej również z kremem ochronnym na mróz. W tak trudnych warunkach zaczyna się bardziej doceniać dobrej jakości, sprawdzone kosmetyki. Za to spokojnie mogłam sobie odpuścić wszelki makijaż.
-Czy spotkały Panią jakieś niespodzianki? Sytuacje, na które kompletnie Pani nie była przygotowana?
Oczywiście Nepal zaskakiwał mnie na każdym kroku. A największą niespodzianką okazało się odkrycie, jak niewiele potrzeba nam do szczęścia. W codziennym pędzie, w natłoku obowiązków często zapominamy co tak naprawdę jest najważniejsze i ile rzeczy bierzemy za pewnik, nie doceniając ich. Sama się zaskakiwałam, ile radości sprawił mi odpoczynek po bardzo wyczerpującym dniu, syty posiłek, ciepłe łóżko. Bliskość z przyjaciółmi, wspólny zachwyt, bezinteresowna pomoc. Ciepła woda w kranie. Pachnące pranie. Telefon do domu. Same banały. Obserwowałam Nepalczyków z zachwytem. Mimo szalenie skromnych warunków w jakich żyją, są uśmiechnięci, otwarci, pomocni, uczciwi, skromni. Szczęśliwi. Wynieśliśmy z wyprawy prawdziwą lekcję.
–Najpiękniejsze wspomnienie z wyprawy to…
Wyprawa była bardzo ciężka fizycznie. Kamieniste i wijące się ścieżki, ciągle pod górę, setki kilometrów, ciężki rower. Albo wilgotny upał w dżungli albo przenikający, zimny wiatr i mroźne noce w nieogrzewanych, nieszczelnych budynkach. Bardzo rzadkie powietrze w wyższych partiach gór, problemy z oddychaniem, groźba choroby wysokościowej. A z drugiej strony zapierające dech w piersiach widoki ośnieżonych ośmiotysięczników, stada pasących się jaków na ciągnących się po horyzont łąkach i umorusane, ale roześmiane dzieciaki. Przygoda życia. I to uczucie, że dałam radę!
-Jak wyglądają dalsze plany? Czy wie Pani do kąd się wybierze na kolejną niesamowitą wyprawę?
Jestem obecnie totalnie zakochana w takich wyprawach. Wpadłam po uszy! Z pewnością jeszcze kiedyś wrócę w Himalaje! A na razie Góry Atlas i Sahara w Maroko. Oczywiście na rowerach!
Dziewczyny! Marzenia, które wydają Wam się kosmicznie odległe, są naprawdę na wyciągnięcie ręki! Nie trzeba być superbohaterem, żeby przejechać Himalaje! Może spełnienie Waszych marzeń okaże się łatwiejsze niż się Wam wydaje? Do dzieła!
-Życzę dalszych wspaniałych i niesamowitych przygód na rowerze. Dziękuję za rozmowę.
Kaja Osikowska-Tasz, absolwentka ASP w Krakowie, businesswoman, fotografka (Pietruszka-fotografia), pasjonatka jazdy rowerem po wysokich górach.