Przemija uroda w nas… jak zima w La Paz, śpiewał przed laty Seweryn Krajewski. Do stolicy Boliwii dotarłam w listopadzie, gdy po zimie nie było śladu – na półkuli południowej panuje wtedy pełnia lata.
Już na lotnisku niektórzy turyści robią się bladzi, z trudnością stawiają kroki – widać, że marzą tylko o hotelowym łóżku. Dopadła ich „puna” czyli choroba wysokogórska. La Paz to najwyżej położone miasto stołeczne na świecie – leży na wysokości prawie czterech tysięcy metrów i szczególnie ci, którzy przylatują z dolin mają kłopoty z oddychaniem. Jedynym i absolutnie skutecznym lekarstwem jest kilkudniowa aklimatyzacja. Całe szczęście, że ja przyleciałam do Boliwii z Peru – mój organizm poznał już co to wysokość. Taksówką ruszyłam do hotelu obserwując rozłożone w otoczonej górami niecce miasto. Przypomina trochę San Francisco tyle, że wzgórza zajmują dzielnice najbiedniejsze, a nie wille bogaczy. Wysokość zamieszkania nad poziomem morza jest tu ścisłym wyznacznikiem statusu społecznego. Najdroższe są położone najniżej, centralne dzielnice – w nich da się oddychać trochę łatwiej. Gdy już jesteśmy przy pieniądzach warto wiedzieć, że Boliwia to najbiedniejszy kraj obu Ameryk, biedniejszy nawet od wstrząsanego domowymi wojnami Haiti. Leży między Peru, Paragwajem, Argentyną, Brazylią i Chile. To jedyny kraj w Ameryce Południowej bez dostępu do morza o powierzchni Francji i Hiszpanii razem wziętej. Niechlubne pierwszeństwo dzierży jeszcze w innej dziedzinie – częstotliwości zmian rządu było ich 188 w ciągu 157 lat. Ciekawe, czy w księdze rekordów Guinnesa jest taka kategoria.
Amulet dobry na wszystko
Niepowtarzalną atrakcją La Paz jest targ czarownic – Mercado Negro. Można na nim kupić „lekarstwa” na wszelkie przypadłości: miłość lub brak miłości, niechcianą ciążę i brak dziecka, nadmierny deszcz i suszę. Pośród straganów kręcą się ludzie starsi szukający ratunku przed chorobą i uczennice przed szkolną niewiedzą. Czego tu nie ma: pęki ziół, kolorowe ciasteczka, figurki ropuch, owłosione embriony lam, wypchane szczury, koszmarne laleczki i tajemne mikstury. Niektóre stragany zapełniają w całości afrodyzjaki w przeróżnych odmianach i o różnej podobno sile. Klientów tak wielu, że trudno się przecisnąć, a wszystko w kraju, gdzie oficjalnie jest 95 procent katolików!!! Przyznam się, ja też kupiłam kilka amuletów: figurkę kondora na szczęśliwe powroty do domu, kadzidełko na złośliwe duchy i różowe cukierki na rozjaśnienie umysłu. Tak wyposażona ruszyłam na zwiedzanie położonej tuż za miastem, Doliny Księżycowej. Erozja ukształtowała jej skały w przedziwne formy rzeczywiście przypominające krajobraz z wypraw Apollo. Po powrocie włóczyłam się bez celu po ulicach. Masz szczęście, że dziś nie ma żadnej demonstracji – usłyszałam od Diany, spotkanej na trasie angielskiej dziewczyny. Okazuje się, że gdy demonstrują górnicy z kopalń srebra lepiej po stolicy nie chodzić. Kamienie i policyjne pałki to jedne z podstawowych politycznych argumentów. Osią stolicy jest ulica Santa Cruz, przy której zgrupowane są wieżowce hoteli, banków i wielkich firm. Arteria kończy się na placu przed kościołem San Francisco.
Panny noszą na bakier
W stolicy Boliwii obserwowałam różnorodność i fantazyjność nakryć głowy noszonych przez mieszkanki Ameryki Południowej. Wprawia ona turystów wręcz w osłupienie. Tradycja sięga czasów panowania Inków, już wtedy kształt i sposób przyozdobienia głowy świadczył o społecznej pozycji. W wielu regionach Boliwii po nakryciu głowy można rozpoznać stan cywilny właścicielki. Na ulicach stolicy na głowach Indianek królują eleganckie meloniki jakby żywcem przeniesione z ulic XIX wiecznego Londynu. Angielscy dżentelmeni przestali je wtedy nosić, sprytny producent, któremu bankructwo zajrzało w oczy, wyeksportował meloniki do Boliwii reklamując jako kobiece nakrycie głowy. Zrobiły tu furorę. Jak w La Paz rozpoznać stan cywilny kobiety, gdy wszystkie meloniki podobne? Na to też Indianki znalazły sposób. Rzecz objaśnił mi bazarowy sprzedawca – mężatki noszą melonik prosto, panny filuternie przechylony na bakier. Zadziwiające, że Indianki kupują kapelusze, które wydają się zdecydowanie za duże. Mimo to, zawsze twardo tkwią one na czubku głowy. Wyglądają dosłownie jakby były przypięte lub przyklejone, ale tak nie jest. Nie mają spinek ani gumek pod szyją. To niesamowite, że kapelusze nie spadają, gdy autobus podskakuje na niemiłosiernie wyboistych boliwijskich drogach. Piękne są nakrycia wykonane z różnobarwnej włóczki. Ręczne robótki u nas uznawane za zajęcie uwłaczające prawdziwemu mężczyźnie w okolicach jeziora Titicaca są wyłącznie dla nich zarezerwowane.
Zagadka nad jeziorem Titicaca
W powrotną drogę do Peru ruszyłam lądem. Do punktu granicznego nad Jeziorem Titicaca z La Paz jest niewiele ponad sto kilometrów. Wyboistą, szutrową drogę, często z brodami zamiast mostów, miejscowi nazywają „fragmentem drogi panamerykańskiej”. Musieli chyba mieć w Boliwii łebskiego wicepremiera odpowiedzialnego za infrastrukturę. Po drodze czeka jeszcze jedna boliwijska atrakcja turystyczna – leżące 15 kilometrów od jeziora Titicaca ruiny Tiahuanaco. Jak wiele innych świętych miejsc na naszej planecie i to pozostaje zagadką. Prawdopodobnie zanim w Ameryce Południowej rozwinęła się kultura Inków, na terenie dzisiejszej Boliwii i Peru istniała cywilizacja ludów Ajmara. Nie wiemy o niej dużo, gdyż jej twórcy nie używali pisma. Na podstawie wykopalisk udało się ustalić, że państwo Ajmarów egzystowało przez blisko 2 tysiące lat i osiągnęło szczyt swego rozwoju około 700 roku. W tamtych właśnie czasach powstał zespół budowli Tiahuanaco. Główny kompleks wznosi się na płaskim tarasie, kilka metrów ponad poziomem terenu. Podziwiam ziemną piramidę Akapana, która według hipotez niektórych uczonych była obserwatorium astronomicznym i słynną monolityczna Bramę Słońca wyrzeźbioną z ważącego 10 ton bloku granitu. Po raz pierwszy plan ruin sporządził w 1912 roku Polak – profesor Artur Poznański. Do dziś są słabo zbadane, podobno rząd boliwijski nie chce udzielić licencji na prace wykopaliskowe żadnej zagranicznej misji, a sam nie ma odpowiedniej kadry i środków. To tylko dodaje miejscu tajemniczości. Niektórzy wierzą, że miasto zbudowała pozaziemska cywilizacja, ta sama która stworzyła gigantyczne rysunki na płaskowyżu Nazca.
Zofia Suska – podróżniczka i dziennikarka, autorki reportaży TV „Podróże z Zofią Suską”.
Tekst i zdjęcia autorstwa Zofii Suskiej.